WAKACYJNA WYPRAWA?

Jeśli planujemy dalszy i dłuższy wyjazd na jakieś fajne ryby to maj jest już ostatnim miesiącem, by taką wyprawę dobrze zaplanować. Szczególnie jeśli jedziemy po raz pierwszy bez kogoś, kto już tam wędkował. Mam tu głównie na myśli łowiska półwyspu skandynawskiego. Zwykle w publikowanych relacjach z takich wyjazdów, brakowało mi kilku konkretnych wiadomości. Tu postaram się takich udzielić. Co prawda historia z naszym wirusem nie sprzyja jak na razie podróżom, ale trzeba być dobrej myśli, że do lata większość spraw wróci do normalności.

Przy wyborze celu podróży zwykle kierujemy się wiedzą zdobytą gdzieś w Internecie, zachęceni wspaniałym filmem lub podniecającym opowiadaniem kolegi. Trzeba pamiętać, że filmy są montowane  z najlepszych momentów zdjęć, a te mogą być kręcone kilka lub nawet kilkanaście dni. Tak więc oglądamy półgodziną relację z połowów trwających wiele godzin. Producent w narracji nie wymienia ile trudu trzeba było włożyć w złowienie prezentowanych ryb oraz ile ich w rzeczywistości było. Jeszcze gorzej może to wyglądać w relacji znajomego.

Kiedyś mój dobry kolega opowiadał u mnie w sklepie o wyjeździe do Słowenii. Słuchałem z zazdrością o kilku-kilowych pstrągach i lipieniach „pod pięćdziesiątkę”, pomijając już te mniejsze. Wraz z rozwijającym się opowiadaniem coś zaczęło mi coraz bardziej nie pasować. Zacząłem więc zadawać pytania, głównie chodziło mi ile było tych ryb i w jakim czasie zostały złowione. Gdy uzyskałem te informacje oczywiście chwyciłem za kalkulator i zacząłem liczyć. Mówię, Janusz właśnie zdobyłeś mistrzostwo świata, łowiłeś tak wielkie ryby co piętnaście sekund, jak je tak szybko holowałeś? Trochę się speszył; no wiesz wszyscy coś dodają do wyników, to ja też…

Skandynawia cieszy się bardzo dobrą opinią jeśli chodzi o ilość ryb, ale można się też naciąć. Był taki  wyjazd, że przez dwa tygodnie nie miałem brania. Co prawda uparłem się wówczas na łososie, a tych było mało. Również łowiąc lipienie i pstrągi trafiałem na pustą wodę, a tygodniowy pobyt skończył się (o ile dobrze pamiętam) złowieniem czterech pstrągów i ośmiu lipieni . Było to w środkowej Szwecji na rzece w stosunkowo zaludnionym terenie. Miejscówki bardziej dostępne były po prostu przełowione.

W tej chwili planując wyjazd nigdy nie nastawiam się, że złowię górę ryb. Trzeba się cieszyć nawet z tej jednej i każdej następnej. Także z samego wyjazdu i poznania nowych miejsc. W ten sposób nigdy nie wracam z wyprawy rozczarowany.

Planując wędkowanie trzeba oczywiście zdecydować gdzie pojedziemy, jakie ryby nas interesują i oczywiście ile możemy wydać. Licencje w Skandynawii są bardzo zróżnicowane cenowo. Najdrożej wypadają rzeki łososiowe, szczególnie te norweskie. Na niektórych sławnych wodach trzeba zapłacić za dniówkę kilkaset złotych. Do tego zwykle są na nich ograniczenia co do ilości łowiących i trzeba bardzo wcześnie takie miejscówki rezerwować. Ale gdy omijałem bardzo sławne rzeki, udało mi się znaleźć miejsca gdzie dzienny połów łososia kosztował jakieś 50 zł. Oczywiście były to mało znane rzeki gdzie trzeba było czekać na duże stany wód po opadach. Przeciętnie trzeba być przygotowanym na koszt dniówki około 100 – 150 zł.

Znacznie lepiej wypadają licencje na pozostałe ryby. Obejmują większy obszar tak zwanej komuny i ostatnio płaciłem za tygodniowy połów w Laponii około stu złotych. W niektórych komunach obowiązują dodatkowe opłaty, ale nie są wygórowane cenowo. Jeśli chodzi o Laponię to radzę planować tam wyjazd najwcześniej od połowy czerwca. Inaczej może nas zaskoczyć leżący jeszcze śnieg. W zeszłym roku podczas dwutygodniowego pobytu na przełomie czerwca i lipca, najwyższą temperaturę jaką zanotowaliśmy było „upalne 14 stopni”. Przeciętnie mieliśmy jakieś 5 do 7 stopni. Nie należy więc zapominać o zimowych ubraniach i ciepłych śpiworach gdy ktoś tak jak my nocuje pod namiotem. Bezwzględnie trzeba mieć oczywiście dobry repelent na komary i koniecznie moskitierę, najlepiej z kapeluszem (na meszki tylko ona się sprawdzała).

Namiot w Laponii to przydatna rzecz, bo dróg jest jak na lekarstwo i tam gdzie można dojechać samochodem ryb jest wyraźnie mniej. Pozostaje wędrówka na nogach lub zamówienie helikoptera. Jeśli zaplanujemy lot w cztery osoby to cena jest jeszcze do przełknięcia. Dobrym rozwiązaniem jest też spływ. Tu radziłbym użycie dobrego pontonu do raftingu. Miejscowi używają wąskich długich łodzi rzecznych i czasem jeśli decydujemy się na domek jest możliwość wypożyczenia takiego sprzętu. Ja skorzystałem kiedyś z dmuchanego kajaka, ale przez brak umiejętności niezbyt pewnie się z niego wędkowało. No i zaplanowaliśmy zbyt mało czasu na 35-cio kilometrowy dystans. Brakowało czasu na łowienie. Natomiast bardzo pomocne były podczas spływu mapy. Wydrukowałem je z internetowych map satelitarnych i zafoliowałem poszczególne kartki tworząc album trasy. Dzięki temu doskonale orientowaliśmy się w nieznanym terenie, a co najważniejsze, wiedzieliśmy w którą odnogę rzeki wpłynąć i jak omijać niebezpieczne bystrza. Można także rozróżnić w pewnym stopniu charakter wody: głęboczki i płycizny.

Będąc w Norwegii warto wyskoczyć nad morski fiord (ten który je z ręki ☺*). Łowienie jest darmowe, a na streamera doskonale biorą wszystkie dorszowate. Można je z powodzeniem łowić także z brzegu. Nie należy tylko zapominać o super-szybko tonącej lince muchowej. Sprzęt również nieco mocniejszy, bo możemy spodziewać się ryb kilkunastokilogramowych.

Wybierając środkową lub południową część półwyspu, możemy zaplanować wcześniejszy wyjazd. Sezon łososiowy zaczyna się na niektórych rzekach już w kwietniu. Na południu Norwegii nie miałem już tak dużych problemów z komarami. Było ich czasem trochę mniej niż w Polsce. Ale repelent i moskitierę na wszelki wypadek lepiej zabrać.

Adam Sikora podpis

*kawał o Skandynawii:

Turyści z Krakowa spotykają się w domu u jednego z nich po wakacjach spędzonych w Skandynawii

Jeden wypytuje drugiego: a zorzę polarną to ty widziałeś? – a pewnie że widziałem

a Lapończyków w Laponii? – też widziałem

a Renifery? – widziałem wiele razy

a Fiordy? – chłopie, pewnie że widziałem, Fiordy to mi nawet z ręki jadły…