Moje pierwsze brzany

W ostatnim czasie sporo się rozprawia w muchowym świecie na temat brzany. Jest obecnie po prostu modna. Trudno powiedzieć czy przez swoją waleczność, czy po prostu nie bardzo jest już co łowić w naszych rzekach. Za moich młodych lat rzeki były trochę inne, bardziej naturalne z bogatym ekosystemem. Najwięcej było oczywiście ryb drobnych, trochę mniej miarowych, a tych dużych okazów trzeba było cierpliwie szukać. Dziś woda jest często po prostu prawie pusta. Mówię prawie, bo jedyne co w niej pływa to wpuszczone dwa dni wcześniej tarlaki, absolutnie nie związane genetycznie z danym środowiskiem. Kiedyś na stawki z takimi rybami mówiło się brzydko: burdele. Dziś mam wrażenie, że można tak określić znaczącą część wód górskich. Ale nie o tym chciałem opowiadać, tylko powspominać dobre czasy i przygody właśnie z brzanami.

Jak je łowić po raz pierwszy pokazał mi mój nieżyjący już przyjaciel i świetny wędkarz Krzysiek Sasuła. Mimo, że brzana występowała licznie we wszystkich rzekach, to ich prawdziwą mekką był Poprad. Pojechaliśmy tam we dwójkę na jesienne lipienie. Jesienne bo Poprad przez całe lato niósł mętną wodę ze Słowacji. Dopiero gdzieś w połowie września rzeka się czyściła i można było wędkować na sztuczną muchę. Zaletą tej sytuacji było to, że lipienie były naturalnie wypoczęte i spragnione naszych much. Siedzieliśmy odpoczywając po kilku holach na przybrzeżnych kamieniach i obserwowaliśmy płynący Poprad. Co chwila z wody wyskakiwały brzany z charakterystycznym dla nich furkotem płetw. Nie wiem dlaczego to kiedyś tak powszechne zjawisko teraz ustało i już dawno nie widziałem tych skoków. Ale wtedy było to prowokujące i wzbudziło we mnie chęć złowienia ich na muchę. Sądziłem jednak, że to niemożliwe. Gdy podzieliłem się tą myślą  z Krzyśkiem, zaśmiał się i powiedział, że mi pokaże jak to się robi. Zaczął oczywiście od zmiany mojego przyponu. Bezpośrednio do  pływającej linki przywiązał około metrowy odcinek leadcore. To taki sznurek, który w środku jako rdzeń posiada drut ołowiany. Dawniej na zachodzie stosowano go zwykle do trolingu. W naszym kraju gdzie zdobycie jakiegokolwiek sprzętu do muchy było prawdziwym wyczynem, stosowało się jego odcinki jako substytut linki szybko tonącej. Do jego końca przywiązał mi dwa kawałki żyłki o średnicy 0,18mm. Jeden dłuższy około sześćdziesiąt centymetrów, a drugi o połowę krótszy. Chciałem zawiązać dwie nimfy z mojego pudełka, ale Krzysiek tylko się zaśmiał, że za ciężkie i wyciągnął ze swojego pudełka dwie zupełnie nie obciążone imitacje chruścika.

Wszedłem do wody zacząłem łowić jak na krótką nimfę, ale tak by koniec leadcoru szorował po dnie. Ciężka linka gładko ślizgała się po głazach i otoczakach, a lekkie nimfy spływały tuż nad dnem nie łapiąc zupełnie zaczepów. Pływająca linka przemieszczała się nad wodą jako wskaźnik brań. Nie musiałem długo czekać na jej zatrzymanie, zaciąłem i już holowałem moją pierwszą brzanę na wędkę muchową. Jak można się domyślić nie była jedyną tego dnia.

Na inny sposób łowienia tej ryby wpadłem przez przypadek. Mieliśmy jakieś zawody na Popradzie i w ramach treningu pojechałem na ryby z Marianem Mozdyniewiczem. Znaleźliśmy obiecujące miejsce powyżej Muszyny i postanowiłem, że dla odmiany zapoluje na głowacice. Wiedziałem, że Marian ma już kilka z nich na swoim koncie. Poprosiłem o poradę jakiego streamera zawiązać. Opowiedział, że najlepsze wyniki miał na pomarańczowo czarne przynęty. Niestety nie byłem dobrze przygotowany na takie łowy i moje muchy były zbyt małe. Jednak nie chcąc rezygnować z pomysłu, założyłem czarnego puchowca i stanąłem na obiecującej płani.

Linkę miałem super szybko tonącą, bo panowała wówczas opinia, że głowacica jest rybą denną i przynęta powinna się prawie toczyć po kamieniach. Dziś założyłbym w takim miejscu sznur intermedialny. Rzut skosem w dół rzeki, nadrzucenie linki pod prąd, chwila na zatopienie zestawu i już dość delikatnymi pociągnięciami sprowadzałem muchę łukiem pod mój brzeg. Mucha tak jak chciałem toczyła się prawie po dnie. Mogłem tak łowić, bo nie było tu dużych głazów tylko drobne otoczaki, a więc linka nie łapała zaczepów. W pewnej chwili mam dość gwałtowne branie, zacinam i zaczyna się dość stanowczy odjazd ryby. Myślę: główka? Ale jak na tą rybę to zbyt słabo walczy, może trafiła mi się krótka? Chwila holu i już widzę, że to taka sobie brzana. Przypadek, albo może podczepiona? Ale nie, widzę, że mucha siedzi w samym środku pyska. Przestałem uważać, że to przypadek już po trzeciej wyciągniętej rybie. Mój streamer defilował tuż przed pyskami brzan, a te dość intensywnie go atakowały. Zdarzały się takie zaczepione tuż koło pyska, ale ewidentnie wynikało to z nietrafionego ataku. Spędziłem fajny dzień nad wodą i wyholowałem kilkanaście brzan.

 

W tych czasach miałem po prostu jedną muchówkę na którą łowiłem wszystko. Dziś zastosowałbym do nimfy kij jedenastopowy XO Graphene lub  Nymphmaniac z kołowrotkiem XLV Nymph & Dry i linką Ultra light do tego przypon fluorocarbonowy Prisma. A do streamera Stifu do linki szóstki z linką Bottom Express. Takim sprzętem łowi się o wiele bardziej komfortowo niż przed laty moją starą muchówką.

 

Adam Sikora podpis